"Świąteczna przygoda" - Krzysztof Szczepański [2025]

Tydzień temu moja żona z anielskim uśmiechem poprosiła, żebym kupił świątecznego karpia.

Dwa dni przed wigilią wylądowałem w domu niczym mistrz świata w rybołówstwie z wielkim karpiem, który ważył parę kilogramów więcej od statystycznej średniej tego gatunku.

– Jest taki duży, że będziesz go sam unicestwiał – usłyszałem od miłości mojego życia takie oto myśli przecedzone w kąśliwe słowa.

– Poradzę sobie – odpowiedziałem wrzucając dorodną rybę do namiastki stawu, jakim na kilka dni musiała okazać się nasza dość duża łazienkowa wanna.

– Nie byłbym tego taki pewien – usłyszałem nagle kilka słów wypowiedzianych cichym barytonem zmieszanym z rozpryskującą się wodą.

 

***

Wieczorem wszedłem do łazienki i dałem karpiowi kolację. Były to okruchy chleba.

– Dzięki – usłyszałem, – ale czy nie masz tego więcej?

– No…,no…,no mam jeszcze w kuchni, ale, ale, czy ja śnię, ty mówisz? – mój znak zapytania osiągnął wysokość od podłogi do sufitu.

– Oczywiście, że mówię i wszystkie ryby na świecie o tym wiedzą. Tylko wy, ludzie, jesteście wciąż ignorantami zapatrzonymi w swój egoizm. – Karp zbliżył swój pyszczek bliżej brzegu wanny.

Jego odpowiedź zrobiła z mojej twarzy IQ bliskie zera. Po dłuższej chwili wyszeptałem:

– Zaraz przyniosę ci więcej chleba.

Pobiegłem do kuchni, otworzyłem chlebak, ukroiłem pajdę chleba i po chwili znów wylądowałem w łazience.

– Oto jedzenie, ponieważ w naszym domu nikt nie może być głodny – powiedziałem do karpia, o dziwo, zupełnie naturalnym głosem.

– Dziękuję ci, że dbasz o swoich gości – karp zaczął jeść i łypać na mnie spokojnym wzrokiem.

– Halo, halo, nie oszukujmy się – lekko chrząknąłem – jesteś moim gościem jeszcze przez dwa dni, a potem muszę…

– Proszę, nie kończ – przerwał mi karp – twoje zamiary są w niebezpiecznej sprzeczności
z moimi.

– Jak to?

– Tak to, ponieważ jutro musisz mnie wypuścić do najbliższej rzeki – głos karpia nabrał niespotykanej dotąd pewności.

– Nie mogę cię wypuścić, gdyż za czterdzieści osiem godzin będziesz ozdobą naszego rodzinnego wigilijnego stołu.

– Nie mogę być ozdobą żadnego stołu. Jestem Królem karpi. Nazywam się Zrybacjusz VIII – karp dumnie wydął pyszczek, – a ty jak masz na imię?

– Miło mi. Ja mam na imię Krzysztof. To zaszczyt dla mnie i mojej rodziny, że taka osobistość będzie w wigilię łagodnie wpływać na nasze podniebienia – odpowiedziałem trochę niepewnym głosem.

– Ani mi się waż! Jutro mnie wypuścisz, a ja za to hojnie cię nagrodzę.

– He, he, he, pewnie spełnisz moje trzy życzenia, ale do tego trzeba być złotą rybką – mój sarkazm dorównywał niecodziennej sytuacji.

– Złota rybka jest moją daleką kuzynką i ma ograniczone możliwości. Ja mogę spełnić twoje wszystkie życzenia, nawet takie, o których jeszcze nie wiesz – w głosie Zrybacjusza pojawiła się niezwykła pewność siebie, która powoli zaczęła kruszyć moje niedowiarstwo.

– A jak to się stało, że dałeś się złowić? Gdzie była twoja królewska ochrona? – zapytałem zbaczając z wcześniej obranego kierunku.

– Zaraz ci o tym opowiem. Jednym z królewskich obowiązków jest wizytacja stawów moich współbraci. Kilka dni temu, podczas takich odwiedzin, nieoczekiwanie zaczęto odławiać nas wielką siecią. Nie miałem najmniejszych szans, by uciec. Moja służba wywiadowcza nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności, ponieważ był to ponadplanowy odłów na zlecenie jednego z wielkich supermarketów. Moja ochrona również została złapana.

– Rozumiem, że miałeś pecha – powiedziałem do karpia z lekkim żalem w głosie, – ale tak
to jest w naszym życiu. Są wzloty i upadki. Obiecuję ci, że będziesz przyrządzony
po królewsku, w najlepszym oleju i z najlepszym przyprawami. Moja żona zarezerwowała dla ciebie centralne miejsce na naszym wigilijnym stole, więc nie martw się i głowa do góry.

– Wcale się nie martwię, bo wiem, że mnie uwolnisz – odpowiedział Zrybacjusz. – Tobie Krzysztofie radzę kupić na wigilię jakąś inną rybę. Nie musi to być karp, ponieważ niektórzy wolą np. filety z mintaja.

– Podziwiam twoją pewność siebie, ale odłóżmy tę rozmowę do jutra. Ten dzień mocno zmęczył i ciebie, i mnie. Dobranoc.

 – Dobrych snów, Krzysztofie.

– Wzajemnie, Zrybacjuszu – odpowiedziałem niby obojętnie, ale poczułem, że z emocji dostałem ,,gęsiej” skórki.

***

Następnego dnia wszedłem do łazienki, żeby nakarmić naszą okazałą rybę.
Towarzyszyła mi moja żona. Na jej widok karp jeszcze bardziej się wyprostował i zamachał ogonem.

– Spójrz, jak on na mnie patrzy – stwierdziła z lekkim uśmiechem żona.

Popatrzyłem uważnie w stronę, którą pokazywała. Miała rację. Zrybacjusz podpłynął
do samego brzegu wanny i wpatrywał się swoimi wspaniałymi, rybimi oczami prosto w nią.

– To piękna ryba – dodała po chwili – i widać, że bardzo mądra. Do tego zna się na kobiecej urodzie, więc na pewno jest samcem.

– Tak, to samiec. Przedstawił mi się – wyrwało mi się nieopatrznie, ale natychmiast zamaskowałem to uśmiechem i dodałem: – Oczywiście żartuję, ale muszę przyznać, że nie widziałem bardziej dorodnego karpia.

– Ja również – przytaknęła żona – jest tak piękny, że szkoda go będzie jutro mhm…tego,
no wiesz, pacnąć na wieki.

– Tak, masz rację, szkoda będzie – dodałem z refleksją w głosie.

Żona obróciła się na pięcie i wyszła z łazienki, a karp stwierdził czystym, wyraźnym barytonem:

– Ho, ho, twoja żona także mnie polubiła.

– Jak to także? – zapytałem udając zdziwienie.

Karp podpłynął jeszcze bliżej i dodał:

– Nie zaprzeczaj samemu sobie. Znam się na ludziach. Ty polubiłeś mnie już wczoraj
i jesteśmy kumplami. Prawda?.

– Tak, mhm, to prawda – przytaknąłem niechętnie, a po chwili dodałem:

– Ale słuchaj cwaniaczku. To, że się trochę polubiliśmy, nie upoważnia cię do podrywania
i sterowania myślami mojej żony. Jeżeli jeszcze raz będziesz się tak mizdrzył, to nie doczekasz jutrzejszego, czyli wigilijnego dnia.

– Nie irytuj się na starego króla karpi – powiedział z nieudawaną pokorą Zrybacjusz. – Jestem znawcą kobiecej urody i nie mogłem się oprzeć urokowi twojej żony. Powinieneś być z tego dumny, ponieważ jako ryba i tak nie mam u niej szans.

Przyznałem mu w myślach rację i poszliśmy z żoną do pracy. Karpiowi zostawiłem zapas pożywienia na pół dnia.

***

Po powrocie dyskretnie zajrzałem do łazienki. Król karpi tylko na to czekał.

– Cześć, jak tam w pracy? – zapytał bez pardonu.

– Wszystko w porządku – odpowiedziałem bez entuzjazmu.

– To dobrze. Cieszę się, że już jesteś. Zaczyna mi się trochę spieszyć.

– Na wigilijny stół? – zażartowałem wiedząc, że moje słowa nie zrobią na Zrybacjuszu żadnego wrażenia.

– Nie sil się na poczucie humoru – odchrząknął Król karpi. –  Pojutrze, to jest
w pierwszy dzień Świąt, moja córka, księżniczka Stawianna wychodzi za mąż. Ta uroczystość wymaga błogosławieństwa żyjących rodziców. W przeciwnym razie nie dojdzie do ślubu
i wesela.

W tym momencie karp podpłynął bliżej mnie i szepnął cicho, ale bardzo wyraźnie:

– Chyba nie pragniesz, żeby moja córka została starą panną przez takie prozaiczne wydarzenie, jak zaspokajanie waszych podniebień niemłodym już przecież karpiem?

Spojrzałem mu prosto w oczy. Byłem pewien, że nie kłamie. Jego królewska postawa nie zniżyłaby się do takiego zachowania. W każdym słowie było słychać wielką godność, ale
i szacunek dla polemisty. Po dłuższym milczeniu odpowiedziałem:

– Dobrze, wypuszczę cię, ale jak wytłumaczę to mojej żonie. Święta bez karpia na stole,
to zaprzeczenie naszej polskiej tradycji.

– Powiedz jej prawdę. Twoja żona jest bardzo mądrą kobietą i zrozumie to lepiej, niż przypuszczasz. Jeśli chodzi o tradycję, to na pewno sądzisz, że ważniejsza jest miłość, prawda?

 Odpowiedziałem karpiowi zdecydowanie i z udawaną złością:

– Tak, ty rozgarnięty karpiu, miłość jest najważniejsza. Swoimi słowami uderzyłeś w moją najczulszą nutę, ale wiem, że mówisz prawdę. Wszystkie karpie powinny być dumne, że mają takiego króla. Nie schlebiam ci, ale wiem, co mówię. Mam
do ciebie tylko jedną  małą prośbę. Złóż swojej córce życzenia ode mnie, mojej żony i naszych dzieci i powiedz swoim podwładnym, że są jeszcze na tym świecie przyzwoici ludzie, którzy robią użytek ze swoich serc. Nie tylko kochają siebie, ale również innych. Jeden z naszych przodków nauczał, że tylko miłość jest twórcza. Tylko miłość!

***

Nazajutrz dotrzymałem słowa i wypuściłem Zrybacjusza do najbliższej rzeki. Na pożegnanie pomachał mi płetwą i szybko odpłynął.

Wieczorem, przy kolacji wigilijnej spadł na mnie grad pytań związanych z nagłym zniknięciem karpia. Długo milczałem. Nagle wstałem i podniosłem rękawicę rzuconą przez moją żonę i dzieci. Ze szczegółami powiedziałem im całą prawdę.

Nie uwierzyli, tylko długo patrzyli na mnie jakimś dziwnym, przenikliwym wzrokiem.
Po lodowatej chwili wybuchnęli śmiechem graniczącym z histerią. Zacząłem dawać słowo honoru, krzyczeć, machać rękami, podskakiwać, bić się w piersi. To jednak rozśmieszało
ich jeszcze bardziej. Wreszcie usiadłem na krześle i zamilkłem. Było mi wszystko jedno. Niech się ze mnie śmieją. A może mają rację? Może to wszystko mi się tylko wydawało? Może to ze mną jest coś nie tak?

Minęło kilka tygodni. Któregoś styczniowego dnia, w środku tygodnia, otrzymaliśmy list w dużej pękatej kopercie. Wszyscy domownicy byli ciekawi, kto nadał taką niecodzienną przesyłkę. W środku były najwyższej jakości zdjęcia ze ślubu księżniczki Stawianny. Jedno ze zdjęć przedstawiało ubranego na galowo króla karpi Zrybacjusza.

– Jaki piękny jest ten welon panny młodej? – wykrzyknęła z największym zdumieniem moja żona i… zemdlała. Dzieciom, jak niektórym rybom, odebrało mowę.

Wieczorem moi domownicy wielokrotnie prosili mnie o wybaczenie ich niedowiarstwa. Dałem się przeprosić, a po chwili wyciągnąłem z nadesłanej koperty jeszcze jedną rzecz. Był to mały kupon lotto z zakreślonymi już liczbami.

                                                                              

W najbliższą sobotę na te liczby padła główna wygrana…

***

Sponsorzy Główni
Patronat Honorowy
Organizatorzy
Stowarzyszenie TMFS

 ul. Pocztowa 2a
59-920 Bogatynia
Adres do korespondencji:
ul. Sztygarska 21
59-920 Bogatynia
NIP: 615-10-24-734
tel. 664 394 272

Tu jesteśmy